Wstęp
Urodziłam się w rodzinie katolickiej. Zostałam ochrzczona, przystąpiłam do Komunii Św., jak większość Polaków. W szkołach podstawowej i średniej chodziłam na lekcje religii, w niedzielę do kościoła. W latach szkolnych modliłam się codziennie, bo tego potrzebowałam. W liceum ogólnokształcącym, chyba w 1994 r. wraz z grupą uczniów z różnych klas pojechaliśmy do międzynarodowej, ekumenicznej Wspólnoty w Taize, pod Paryżem, założonej przez brata Rogera. Zjeżdżają się tam młodzi ludzie z całego świata. Uczestniczyłam też w kolejnym zjeździe młodych we Wiedniu, organizowanym przez Wspólnotę Taize. Przystąpiłam do sakramentu Bierzmowania.
Jakoś niedługo potem, zaczęłam odsuwać się od Boga. Mój tata miał negatywny stosunek do kleru. Wierzył w istnienie jakiejś Siły Wyższej, ale nie czuł potrzeby chodzenia do kościoła. Był to też czas silnej nagonki na Kościół w mediach. Ja z kolei bardzo interesowałam się astrologią, tarotem, byłam na kursie Silvy i radiestezji, czytałam Wróżkę i inne magazyny dot. parapsychologii.
Spowiedź
Momentem zwrotnym w moim życiu, kiedy nastąpiło rozluźnienie moich więzów z Kościołem i Bogiem, była pewna spowiedź. Spowiednik zadał mi 2 pytania, w moim odczuciu wówczas bardzo nie na miejscu i to była ta kropka nad “i”. Przestałam się modlić, chodzić co tydzień do kościoła, jedynie 2 razy do roku, na Wielkanoc i Boże Narodzenie, z czasem chodziłam już tylko ze święconką. Nigdy nie negowałam istnienia Boga, wierzyłam, że istnieje, ale uważałam, że nie jest mi potrzebny. Jakże ja się myliłam…
Życiowy partner
W październiku 1996 r. związałam się ze swoim przyszłym mężem. Michał jest miłością mojego życia, zesłaną mi przez Boga w okresie bardzo trudnym dla mnie i mojej rodziny. Był i jest moim pierwszym i jedynym partnerem. A ja Jego pierwszą i jedyną partnerką. Piszę o tym, bo jestem z tego dumna! I mam nadzieję, że na łożu śmierci będziemy mogli oboje powiedzieć to samo.
Michał, podobnie do mnie, trzymał się z boku Kościoła. W 2000 r. wzięliśmy ślub cywilny, bo na ślub kościelny i wesele nie było wówczas nas stać. Pobraliśmy się, gdyż rodzina męża, próbowała nas rozdzielić. Pomimo ciężkich chwil i różnych zawirowań, kochaliśmy się bardzo i chcieliśmy być ze sobą. Mieliśmy nadzieję, że wkrótce uzupełnimy sakrament małżeństwa (pomimo wszystko czuliśmy, że powinniśmy zawrzeć związek sakramentalny).
Niestety, już jako małżeństwo, w pogoni za pieniądzem i własnym mieszkaniem, nie byliśmy w stanie odłożyć dodatkowych pieniędzy na ślub. Przez 12 lat, jako małżeństwo żyliśmy bez ślubu kościelnego, mając nie ochrzczone dzieci. Był taki moment, kiedy powiedziałam do Michała, że mam już ponad 30 lat i ślub oraz przyjęcie są mi nie potrzebne. Zależało mi tylko na ochrzczeniu dzieci, ale jakoś nie mogłam się do tego zabrać.
Niedługo potem zaczęły się u nas dziać różne dziwne rzeczy…
Problemy
Im dłużej żyliśmy bez Boga, tym więcej problemów nas przytłaczało. Finansowe, zdrowotne, rodzinne, służbowe. Wszystkie potrzebowały podjęcia natychmiastowych działań. Z każdej strony coś się waliło. Gdy gasiliśmy jeden “pożar”, za chwilę były do ugaszenia kolejne. Korzystaliśmy z usług astrologa. Podpowiadał nam, co powinniśmy zrobić, by dany problem rozwiązać. Z czasem zauważyliśmy, że uzależniliśmy się od niego. Przynosił nam ulgę, dawał psychiczne wsparcie, część rzeczy się sprawdziła, część nie.
Był taki okres w naszym życiu, kiedy nie byliśmy w stanie podjąć żadnej decyzji, przeważnie dotyczyło to spraw firmowych i finansowych. Jak już udało nam się uzgodnić, że robimy tak i tak, to za chwilę jakieś nowe wydarzenia powodowały, że musieliśmy zrewidować nasze plany, bo wdrożenie ich w takim kształcie odbyłoby się z wielką szkodą dla nas. Od nowa trzeba było rozważyć daną sprawę. I znowu, gdy była podjęta decyzja, okazywało się, że musimy wymyślić nowy sposób rozwiązania problemu. To było mega frustrujące. Wierz mi.
Wyobraź sobie wielką magazynową halę. Halę z zamkniętymi szczelnie drzwiami i oknami. Jest bardzo ciemno. W środku wiele pomieszczeń. Ty jesteś w samym środku tej hali. Chcesz wyjść. Nie masz ze sobą latarki, ani telefonu. Jesteś skazany tylko na siebie. Ogarnia Cię strach. Chcesz wyjść na zewnątrz, szukasz światła, które wpadałoby chociażby przez małą szczelinę, dzięki czemu wiedziałbyś gdzie kończy się budynek. Ale światła nie ma. Jest tylko ciemność. Nie wiesz dokąd iść.
Tak się czuliśmy.
Moja przyjaciółka ostrzegała mnie, że za wróżby trzeba zapłacić i my faktycznie zapłaciliśmy. Staliśmy się nerwowi, zmęczeni, zniechęceni życiem, zwłaszcza ja. Stałam się osobą zrzędliwą, widzącą wszystko w czarnych kolorach. Często krzyczałam na dzieci. Aż w końcu nastał taki dzień, kiedy miałam dość samej siebie, kiedy nie mogłam już słuchać swojego własnego głosu. Przytłoczona problemami i nienawiścią do siebie samej, tuląc mojego synka do piersi, chodziłam po mieszkaniu szlochając, w poczuciu bezsilności i prosząc Boga o pomoc. I wtedy we wspomnianej czarnej przestrzeni pojawiło się światełko.
Zaskakująca porada
W tym samym okresie, gdy błagałam Boga o pomoc, moja znajoma wspomniała mi, że korzysta z pomocy pani psychiatry i że z całego serca ją poleca. Pojechałam do niej. Okazało się, że jest to pani ponad 70 letnia, osoba głęboko wierząca. Wysłuchała moich problemów i na koniec godzinnego spotkania powiedziała: “Moje dziecko, Ty nie psychiatry potrzebujesz, lecz księdza egzorcysty. Ja jestem za mała, by Ci pomóc”. Dała mi swój Różaniec, zaleciła pouzupełniać wszystkie brakujące w naszej rodzinie sakramenty i udać się do księdza egzorcysty.
Wyszłam stamtąd, usiadłam w samochodzie z trzęsącymi się jeszcze nogami, powiedziałam “Cholera” i czym prędzej pognałam do domu, do męża. Wysłuchał w skupieniu. Żadne z nas nie miało ochoty się śmiać. Poczuliśmy, że powinniśmy posłuchać tej rady. To było jakoś pod koniec lipca 2012 r. W dn. 15.08.2012 r. w święto Wniebowzięcia Maryi Panny poczułam głęboką potrzebę pójścia na Mszę, po raz pierwszy po wielu latach. Akurat poszłam na 12:00. Wtedy odbywają się chrzty. Niemal przez całą Mszę miałam łzy w oczach i ściśnięte gardło. Miałam ochotę przystąpić do Komunii Św., ale przecież nie mogłam. Od tego dnia, chodzę co tydzień do kościoła, z głębokiej potrzeby serca. Nagle okazało się, że ta jedna godzina w tygodniu, nie jest żadnym wyrzeczeniem, lecz dla mnie osobiście wybawieniem.
Dziwne wydarzenia
Na jakieś 3-4 m-ce przed moją wizytą u pani psychiatry, zaczęły tłuc nam się lustra. Pierwsze pękło samoistnie w łazience ok. 24:00. Usłyszałam dziwny hałas, ale dopiero rano zorientowałam się, co to było. Pęknięcie było bardzo długie i rozległe. Oczywiście mąż znalazł logiczne wytłumaczenie tego zjawiska. Zamówiliśmy nowe lustro. Pojechałam je odebrać. W garażu mamy 2 pary masywnych drzwi. Aby je otworzyć, musiałam na chwilę odstawić lustro. Otwarcie pierwszych drzwi poszło gładko. Przy kolejnych, gdy ustawiałam lustro pod ścianą, odłamał się róg. Nie wiem, jak to się stało, bo bardzo uważałam. Wróciłam do szklarza, przyciął je o 2 cm. Wyobraź sobie minę mojego męża, gdy mu powiedziałam co się stało! 🙂
Następnie, gdy zamknęłam drzwi samochodu, odpadł wkład lewego lusterka i lustro się stłukło. Jakiś czas później, mąż uderzył czymś w łazienkową półkę w biurze i odpadł róg lustrzanej półeczki.
Początkowo nie zwróciliśmy uwagi na to. Stwierdziliśmy, że mamy po prostu pecha.
Dzwoniłam wielokrotnie do poleconego mi przez panią doktor egzorcysty spod Warszawy. Nikt nie odbierał telefonu lub był zajęty. Gdy w końcu dodzwoniłam się powiedziano mi, że księża na razie przestali przyjmować ze względu na okres wakacyjny. Siostra zakonna, poradziła, abym poszukała jakiegoś fajnego księdza w swojej okolicy. Zadanie trudne, zwłaszcza dla osoby, która nie ma pojęcia kto pełni posługę w osiedlowej parafii.
Próbowałam więc z innym. Wysłałam parę smsów, dzwoniłam, telefon miał wyłączony, żadnej reakcji.
W połowie października 2012 r. w naszej parafii odbywała się kanoniczna wizytacja biskupa. Pod koniec Mszy biskup błogosławił każde dziecko z osobna, robiąc znak krzyża na jego czole. Byłam w kościele tylko z córką. Oczywiście Klaudia również została pobłogosławiona. Dzień później idąc do szkoły przewróciła się o mały fragment bramy, wystający z ziemi. Pierwsze dwa górne zęby lekko się ruszały. Ostatecznie dentysta stwierdził, że wszystko wróci do normy.
To wydarzenie dało mi trochę do myślenia. Postanowiłam zdobyć kontakt do kolejnego egzorcysty. Jeszcze tego samego dnia zadzwoniłam do egzorcysty w Niepokalanowie. Cisza. Dzwoniłam parę razy tego dnia i następnego. W końcu dodzwoniłam się do o. Kazimierza. Od razu zapowiedział, że w bieżącym tygodniu nie ma szans, aby mnie przyjął. Wertował swój kalendarz, dzień po dniu, patrząc, gdzie może mnie jeszcze “wcisnąć”. W końcu rzekł, abym przyjechała w najbliższą niedzielę, o godz. 15:00. Ucieszyłam się, że jednak miejsce się znalazło. Zaraz po rozmowie z księdzem poszłam wstawić pranie w pralce. Czułam przy tym, że coś niedobrego się wydarzy. I faktycznie. Po minucie, dwóch woda z pralki wylała się na podłogę. Nie wiem którędy. Leciała spod pralki, widziałam tylko przez szybkę, jak obniża się jej poziom i rozlewa pod pralką. Ponieważ mąż był zaganiany, zajrzał do niej dopiero po tygodniu. Okazało się, że pralka jest sprawna. Praliśmy w niej jeszcze przez jakieś 2 lata (!) Przypadek?
W październiku 2012 r. mój mąż przystąpił do sakramentu Bierzmowania. Proboszcz naszej parafii podszedł do nas ze zrozumieniem i pomimo, naszych wielkich obaw przed pierwszą wizytą na początku września w kancelarii, zgodził się, aby Michał przygotował się do Bierzmowania pod okiem ks. Marcina, charyzmatycznego, młodego kapłana, który stał się później naszym Przyjacielem. Jak się pewnie domyślasz posłuchaliśmy rady pani doktor i rozpoczęliśmy uzupełniać brakujące sakramenty.
W pierwszą niedzielę po przyjęciu sakramentu Bierzmowania przez Michała pojechaliśmy do egzorcysty w Niepokalanowie.
Wizyta w Niepokalanowie
Do Niepokalanowa pojechaliśmy na 15:00. Bartek został w domu z moją mamą, Klaudia była w kościele na spotkaniu przygotowującym do Komunii Św. Spóźniliśmy się jakieś 3 minuty. Na portierni ksiądz zdziwił się, że jesteśmy umówieni, bo twierdził, że ktoś inny już jest u egzorcysty, ale mimo to wpuścił nas do budynku.
Stojąc na korytarzu pod drzwiami sali, w której przyjmował ksiądz egzorcysta słyszeliśmy, że w środku odbywa się jakaś rozmowa. Następnie rozmowa przeszła w modlitwę wypowiadaną przez parę głosów. Sądziliśmy, że za chwilę pewnie skończą i my będziemy mogli wejść. Ale po kilku minutach dało słyszeć się dziwne dźwięki. Stwierdziliśmy, że musi znajdować się tam jakaś chora osoba, z uszkodzonym aparatem mowy, może ktoś chory psychicznie.
Im dłużej tam staliśmy, tym bardziej utwierdzaliśmy się w przekonaniu, że dźwięki, które słyszymy, nie pochodzą od człowieka. Był to bardzo głośny i nieprzyjemny dźwięk, jakiego nigdy wcześniej nie słyszałam. Trudny do opisania słowami. Nie do powtórzenia. Za chwilę usłyszeliśmy szamotanie się. Niewątpliwie była toczona tam jakaś walka. Im głośniejsze były owe dziwne dźwięki i krzyki, tym głośniej słyszeliśmy modlitwę kilku obecnych w środku osób. Zdaliśmy sobie sprawę z Michałem, że jesteśmy świadkami egzorcyzmów nad opętaną osobą. Stałam tam w korytarzu i płakałam. Ze strachu. Dotarło do mnie, że szatan istnieje i że ja wraz z rodziną jestem pod jego wpływem. Ale płakałam też z radości. Bo zrozumiałam, że skoro istnieje szatan, to faktycznie musi istnieć także Bóg.
Moje wołanie o pomoc zostało usłyszane.
Spędziliśmy na tym korytarzu za drzwiami chyba 1,5 godziny. Było to najdłuższe 1,5 godziny w naszym życiu. Czas wówczas zatrzymał się dla nas. Patrzyłam w niebo poprzez okno i przepraszałam Boga, że od Niego odeszłam. Przepraszałam za moje grzechy. Poczułam też żal, że przez tyle lat traciłam coś bardzo ważnego. A mianowicie Jego miłość do mnie. Poprzez życie w grzechu wybudowałam wysoki mur pomiędzy mną a Nim. Straciłam Jego Światło. Z własnej woli odsunęłam się od Boga. Tego dnia ten mur zaczął się burzyć…
Egzorcyzmy dobiegły końca. Bałam się zobaczyć, kto stamtąd wyjdzie. Pierwszy salę opuścił jeden z księży. Michał podszedł do niego, przywitał się i zapytał, trochę dwuznacznie: “I jak, udało się?”. Ksiądz odpowiedział krótko: “Teraz wszystko w rękach Boga”.
Następnie salę opuściły dwie kobiety, w wieku ok. 35 i 60 lat. Wzrok obydwu kobiet zdradzał ogromne zmęczenie, widzieliśmy resztki łez wokół oczu. Nad którą odprawiano egzorcyzmy? Nie wiem. Nie miałam odwagi o to zapytać.
Pierwsze spotkanie z księdzem egzorcystą
Po krótkiej chwili zostaliśmy sami z drugim z księży – tym, do którego przyjechaliśmy. Jego sutanna była czymś pochlapana, brudna, jak gdyby został przez kogoś opluty. Twarz także zdradzała spore zmęczenie. Był mocno zdziwiony, gdy nas zobaczył. Stwierdził, że nie ma takiej możliwości, aby umówił się z nami na tę niedzielę. Popatrzył w swój kalendarz. Miał wyraźny wpis pod godziną 15.00, który nam odczytał: “Marianna (lub jakieś inne imię, dziś już nie pamiętamy), trudny przypadek – NIE UMAWIAĆ NIKOGO!”. Przewrócił kilka kartek kalendarza. Byliśmy wpisani, ale… na kolejną niedzielę.
Mój mąż jest facetem, który twardo stąpa po ziemi. Jest racjonalny i chwilę zastanawialiśmy się nad przypadkowością całego wydarzenia. Było jednak dla nas jasne, że nie mógł to być przypadek, że Bóg chciał, abyśmy oboje z Michałem, tego dnia, o tej godzinie, pojawili się właśnie w tym miejscu. Byliśmy mimowolnymi świadkami tego, co do tej pory mogliśmy uznać najwyżej za filmową fikcję.
Skoro już przyjechaliśmy, ksiądz zaprosił nas do pokoju, odmówił z nami kilka modlitw, naegzorcyzmował nam wodę pitną, oliwę i sól (podczas rozmowy telefonicznej prosił o przywiezienie tych rzeczy ze sobą), a następnie kazał przyjechać za tydzień.
Wracaliśmy do domu przybici, w ciszy przez większość drogi. Dostaliśmy kolejny dowód na to, że musimy uzupełnić sakrament Małżeństwa i Chrztu. Poczuliśmy też wewnętrzny przymus opowiedzenia o tym wydarzeniu księdzu Marcinowi z naszej parafii.
Gdy wróciliśmy do domu czekała na nas przykra niespodzianka. Mama kopiąc po domu miękką piłeczkę z Bartkiem przewróciła się tak niefortunnie, że nie była w stanie sama wstać z podłogi. Leżała tak ok. 30 minut, Bartuś siedział obok niej zapłakany. Stłukła sobie bardzo boleśnie udo i biodro. Siniaki utrzymywały się jeszcze przez kilka tygodni, początkowo nie mogła wychodzić z domu. Sama nie wie, jak to się mogło stać. Dobrze, że 4 letni wówczas Bartek potrafił otworzyć drzwi Klaudii.
Jak dla mnie, było to kolejne dziwne i nieprzypadkowe wydarzenie.
Druga wizyta w Niepokalanowie
W następną niedzielę pojechaliśmy do Niepokalanowa razem z mamą. Gdy tylko weszliśmy do sali Ksiądz zauważył na szyi mojego męża mały kamyk zawieszony na rzemyku. Było to Tygrysie Oko, ot zwykła pamiątka z wakacji przeznaczona dla osób spod określonego znaku zodiaku. Kazał go zdjąć mówiąc: “Ooo bracie, tego to musisz się pozbyć. A gdzie krzyżyk, albo medalik? Skąd w niebie mają wiedzieć, czyim jesteś dzieckiem?”.
Gdy dowiedział się, że żyjemy bez ślubu i że dzieci nie zostały ochrzczone, jęknął i zapytał, czemu taką krzywdę wyrządziliśmy dzieciom.
Chwilę później Ksiądz wskazał mi fotel, w którym tydzień wcześniej siedziała opętana osoba. Ciężki, masywny, drewniany fotel ze skórzanymi pasami, barierką i stalowym solidnym ryglem tejże barierki. Na widok fotela miałam ochotę uciec. Zdobyłam się jednak na odwagę i usiadłam. Ksiądz nie zapiął pasów, ale barierka została porządnie zaryglowana. Ksiądz odmawiał różne modlitwy sprawdzające, czy i ja nie jestem opętana. Co chwila spoglądał na mnie niepewnie. Podobnie zresztą jak i mój mąż…
Na szczęście nie wydarzyło się ze mną nic niezwykłego. Podczas modlitw miałam wyrzec się wiary we wszelkie zabobony i że nie będę już chodziła do żadnych jasnowidzów, wróżek i astrologów. Przestrzegał przed jogą, sztukami walk wschodnich, Feng Shui. Pozrywał wszystkie klątwy rzucone na naszą rodzinę, nawet te z wcześniejszych pokoleń. Co dokładnie jeszcze uczynił poprzez modlitwy, szczerze mówiąc nie pamiętam. Ponadto też nie wiele rozumiałam. Ponieważ ksiądz bardzo spieszył się na Mszę, nie mogłam omówić z Nim tego, co się przed chwilą wydarzyło.
Sakramentalne TAK
W grudniu 2012 r. przed Bogiem złożyliśmy z Michałem przysięgę małżeńską i ochrzciliśmy nasze dzieci. Myślę, że niewiele osób z taką wiarą i radością wypowiada sakramentalne “Tak”, jak my wówczas.
Co się zmieniło? Bardzo dużo. Przede wszystkim całą naszą 5 osobową rodziną jesteśmy blisko Boga. Dziwne wydarzenia przestały się pojawiać. Staliśmy się spokojniejsi i szczęśliwsi, ja przestałam być stale narzekającą i niezadowoloną ze wszystkiego osobą. Ci, którzy poznali mnie już po tych wydarzeniach, nie wierzą, że kiedyś taka byłam 🙂
Opisałam ten epizod, bo uważam, że powinnam dać Innym świadectwo tego, co przeżyłam. Nie każdy ma taką możliwość “spotkania” z Bogiem i usłyszenia szatana. Później dowiedzieliśmy się od księdza Marcina, że szatan robi wszystko, by ludzie nie wierzyli w jego istnienie. Dzięki temu bez problemu może ich zwodzić i namawiać do grzechu, odsuwa ich od Boga, prowadzi Ich dusze na zatracenie. My szatana “podejrzeliśmy”, stracił nas, aczkolwiek i tak nadal kusi do grzechu.
W pamięci bardzo mocno utkwiło mi przeczytane gdzieś zdanie: “Kto przed Bogiem nie klęka, ten przed szatanem klęczeć będzie”.
Zdaję sobie sprawę z tego, że część osób wyśmieje mnie, że będzie negować moje przeżycia, może też i powyzywa mnie. Trudno. Ale na pewno znajdą się i takie osoby, którym moje świadectwo w jakiś sposób pomoże odnaleźć ich własną drogę do Boga.
Jeśli Ty też doświadczyłeś Boga w swoim życiu, napisz do mnie. Chętnie zapoznam się z Twoją historią 🙂