Leczenie


Zdobywanie wiedzy

Zarwałam wiele nocy w poszukiwaniu informacji o AZS i naturalnych sposobach leczenia tego schorzenia. Natrafiłam na dużo ciekawych stron, ale parę z nich zmieniło diametralnie moje postrzegania świata i moje życie.

Poznałam historię powstania Big Pharmy (Wielkiej Farmacji) na stronie Biosłone .

Wówczas po raz pierwszy usłyszałam o rodzinie Rockefellerów. Później jeszcze wielokrotnie natrafiałam na ich nazwisko, nie tylko w kontekście firm farmaceutycznych. Większość z nas nie zdaje sobie sprawy jak bardzo wpływowi to ludzie.

Historia powstania Big Pharmy to podstawowa wiedza, którą każdy z nas powinien posiąść, zanim zacznie się leczyć przy pomocy leków. Oczywiście nie twierdzę, że wszystkie leki są złe, bo są takie momenty, kiedy faktycznie należy po nie sięgnąć. Problem w tym, że my Polacy, zbyt często sięgamy po leki z apteki. Czy wiesz, że Polska jest jedynym krajem w Europie, w którym firmy farmaceutyczne mogą reklamować swoje leki w telewizji? Psycholog dr Ewa Woydyłło mówi wprost: “jesteśmy narodem ćpunów” (więcej tutaj).

Byliśmy u dietetyków, którzy doradzili nam, co należy wyeliminować z Bartka diety. Rozmawiałam ze znajomymi, czytałam blogi o zdrowym jedzeniu, o szkodliwości glutenu, mleka, konserwantów spożywczych i wszelkich dodatków smakowych do jedzenia, kosmetyków, fluoru czy chemii gospodarczej. Do tej pory nie zdawałam sobie sprawy, że wiele rzeczy, które mam w domu, wpływa negatywnie na nasze zdrowie i że może wywoływać alergie.

W tym miejscu muszę wspomnieć o dwóch blogach, które były mi szczególnie bliskie i pomocne: Zielony Zagonek oraz Smakoterapia .

Dzięki Ewie Kozioł z Zielonego Zagonka wyeliminowałam większość chemii w domu, odkryłam, że za pomocą 3 składników (woda, ocet i olejek zapachowy) można wysprzątać mieszkanie, nie trując przy okazji siebie i pozostałych domowników. Natomiast do mycia ciała i smarowania skóry należy używać naturalnych składników. Zaczęła przyświecać mi myśl, że “na skórę najlepiej nakładać tylko to, co nadaje się do jedzenia” i tak też w Bartosza przypadku postępowałam…zresztą dużo tych zmian objęło wszystkich domowników 🙂

Dzięki Iwonie Zasuwie, zwanej Smakoterapią, którą miałam przyjemność niedawno poznać osobiście, przetrwałam Bartka dietę, najczęściej opartą na kaszy jaglanej i gryczanej oraz na ok. 10 produktach. Badania na nietolerancję pokarmową wykazały, że nie toleruje większości produktów. Przez kilkanaście miesięcy trzymałam się restrykcyjnej diety u syna, co dla mnie wiązało się z dużym utrapieniem, a nieraz wylaniem morza łez i załamania, bo nie wszystko chciało się kleić, lepić, smażyć i wyglądać smakowicie, tym bardziej, że moje dziecko wybrzydzało bardzo i na sam widok czegoś nowego do jedzenia wyrokowało, że tego nie zje, bo jest niedobre (niestety zostało mu to do tej pory :-/). A musiałam przygotowywać mu posiłki nie tylko w domu, codziennie zawoziłam obiad do przedszkola, który był spożywany przez Bartka w obecności innych dzieci, musiał więc wyglądać i pachnieć zachęcająco, co było dla mnie nie lada wyzwaniem.

Ewo, Iwonko, w tym miejscu bardzo Wam dziękuję za Wasze blogi, Wasz czas poświęcony na zdobywanie wiedzy, doświadczenia i za chęć dzielenia się tym wszystkim z innymi poprzez blogi, pomimo swoich bieżących obowiązków. Byłyście dla mnie wzorami do naśladowania, pokazałyście, że dzięki uporowi, można osiągnąć swój cel. Moim celem było przywrócenie dziecku zdrowia.

Wiele wewnętrznej siły do walki o zdrowie Bartka dał mi kilkuminutowy film Franka Gregorio  “Cells”:

 

Po raz pierwszy zobaczyłam go na jednym ze szkoleń z branży MLM, pokazywał go lekarz, jeden z prelegentów. Ten film wywarł na mnie ogromne wrażenie, bo zrozumiałam wówczas, że ludzki organizm jest genialnie skonstruowaną maszyną, której należy dostarczyć właściwego “paliwa”, aby mogła dobrze i sprawnie funkcjonować… ba!, która potrafi sama się naprawić, o ile nie będziemy jej w tym przeszkadzać. Zrozumiałam, że ludzki organizm funkcjonuje prawidłowo wówczas, gdy jego komórki działają prawidłowo. A dzieje się to wtedy, gdy każda komórka otrzymuje odpowiednią ilość tlenu, składników odżywczych, naturalnych witamin, aminokwasów i mikroelementów. Dlatego tak ważna jest odpowiednia dieta.

Moja przygoda z branżą MLM zaczęła się chyba w maju 2012 r., a więc rok przed Bartka chorobą. Przyznam, że nasz udział w szkoleniach organizowanych przez MonaVie (już nie istniejące) bardzo poszerzył nasze horyzonty, rozwinął nasze osobowości, zaowocował poznaniem wielu wspaniałych ludzi, z którymi do tej pory utrzymujemy znajomości, zarówno w sferze osobistej, jak i biznesowej. To właśnie w MonaVie dowiedziałam się, jak ważna jest odpowiednia dieta i suplementacja. To wtedy zrozumiałam, że nasze ciało jest zachwycającą maszyną, skonstruowaną w bardzo precyzyjny i przemyślany sposób. Ta wiedza, była moim fundamentem, który posiadałam w momencie, gdy Bart zachorował. To mi dało wiarę do walki o zdrowie dziecka.

Jednakże najwięcej siły do walki o Bartka zdrowie dawała mi wiara w Boga i że, przy Jego pomocy, poprzez Sakrament namaszczenia chorych i modlitwę Bartek wyzdrowieje. I tak też się stało 🙂

Powrót do zdrowia

Poniżej wyszczególnię to, co Bartkowi pomogło w powrocie do zdrowia. Pamiętaj proszę, że każdy organizm jest inny i to, co jednemu pomaga, drugiemu może nie służyć. Opowiadam moją historię, aby uświadomić Ci, że należy szukać przyczyn choroby i że jest możliwość dużej poprawy zdrowia przy AZS, a nawet wyleczenia. Zachęcam Cię do szukania wiedzy na własną rękę i do konsultacji z lekarzem (który leczy metodami konwencjonalnymi i naturalnymi), gdyż nie mogę wziąć odpowiedzialności za skutki Twojego leczenia.

A teraz konkrety…

  • wprowadziliśmy leczenie przeciw pasożytom i candidzie
  • zrobiliśmy test na nietolerancję pokarmową
  • staraliśmy się poprzez dietę przywrócić równowagę kwasowo-zasadową organizmu
  • uszczelnialiśmy jelita dietą i produktami firmy Vianesse
  • wprowadziliśmy suplementację witaminą C, D, Flavonem Green i Kids
  • wyeliminowaliśmy z otoczenia Bartka wszelką chemię do czyszczenia sanitariatów i podłóg
  • wprowadziliśmy produkty naturalne do pielęgnacji skóry
  • odstawiliśmy leki przeciwhistaminowe i maści sterydowe, zastępując je zimnotłoczonym olejem z czarnuszki
  • zakupiliśmy pasty do zębów bez fluoru (!) i zrezygnowaliśmy z fluoryzacji zębów w przedszkolu, a później w szkole
  • wzmacnialiśmy, oczyszczaliśmy organizm oraz regenerowaliśmy jelita olejem z czarnuszki

Co dokładnie zadziałało? Nie jestem w stanie odpowiedzieć. Być może niektóre z tych działań były niepotrzebne. Jednakże osobiście uważam, że wszystko po trochu miało wpływ na Bartka wyzdrowienie. Najważniejsze, że od dłuższego czasu skóra jest ładna, wygląda zdrowo. Bartek od grudnia 2014 r. nie stosuje już żadnej diety i teraz (wakacje 2017 r.) wygląda tak:

20170718_111734                                          20170718_111400

20170718_111418            20170718_111408

Powyżej zebrałam w punktach, co Bartkowi pomogło, poniżej je rozwinę.

Wizyta u parazytologa

W połowie lipca 2013 r. pojechaliśmy na wizytę do dr Wojciecha Ozimka, pediatry, parazytologa, który skłania się ku naturalnym metodom leczenia. Po przeprowadzonym wywiadzie lekarskim i obejrzeniu ciała Bartka, pan doktor stwierdził, iż podejrzewa, że Bartek został zakażony glistą ludzką (można ją złapać jedząc niedomyte warzywa i owoce, typu truskawki, poziomki, wsadzając brudne paluszki do buzi na podwórku czy piaskownicy, pijąc nieprzegotowaną wodę z jeziora czy rzeki). Pan doktor przepisał Vermox (lek przeciwpasożytniczy, stosowany w zarażeniach robakami obłymi) i Raphacholine.
Zauważyłam, że ok. godzinę po Raphacholinie i godzinę/dwie po Vermoxie dostawał silnego swędzenia całego ciała, łącznie ze skórą głowy, czego skutkiem było jeszcze bardziej podrapane ciało. Pojawiła się lekka opuchlizna wokół szyi, skóra na skroniach i pod oczami zaczęła się bardziej łuszczyć, skóra na ciele zrobiła się bardziej sucha. Na języku miał biały nalot. Po chyba 2 tygodniowej kuracji dr Ozimek stwierdził, że wg niego pasożyty nie zostały do końca wyeliminowane, natomiast podejrzewał też grzybicę. Przepisał więc jeszcze Nystatynę Teva (lek przeciwgrzybiczy), Ascorutical i Xyzal. Ponieważ w między czasie byliśmy na badaniu z żywej kropli krwi i wyszło, że Bartek ma bardzo obciążoną wątrobę i nerki, pan doktor wstrzymał się chwilowo z kolejnymi dawkami leków przeciwpasożytniczych (wraz z doktorem mieliśmy duże wątpliwości, co do wartości tego badania, ale stwierdziliśmy, że jeśli faktycznie wątroba jest obciążona, to podanie kolejnych leków, może pogorszyć stan zdrowia mojego dziecka).

Wiem, temat pasożytów, jest mało przyjemny, niemniej bardzo istotny i może dotyczyć każdego z nas, Ciebie również, jak i Twojej rodziny. Zazwyczaj ludzie nie chcą słuchać o tym, nawet sami lekarze podchodzą do tego tematu z rezerwą. Osobiście byłam świadkiem, gdy lekarz, zapytany w szpitalu, przez mamę dziewczynki chorującej na AZS, czy te zmiany skórne mogą być spowodowane przez pasożyty, odpowiedział, że on nie wierzy w takie bajki. Szkoda, że nie wierzy, bo gdyby skorzystał z wiedzy i doświadczenia parazytologów, byłby skuteczniejszy w leczeniu swoich małych pacjentów.

Dr Ozimek twierdzi, że po odrobaczeniu przeważnie ustępują objawy astmy, AZS i wielu innych chorób przewlekłych. Zdarza się, że również powiększone migdałki, są spowodowane przez nieproszonych lokatorów. 

UWAGA! Teraz stało się modne odrobaczanie ziołami, np. wrotyczem, omanem, czy piołunem. Źle dobrane zioła mogą być toksyczne i niebezpieczne. Pasożyty, owszem, dostaną ziołem po głowie 🙂 ale nie zostaną całkowicie wyeliminowane. Larwy, np. tasiemca, wyniosą się z przewodu pokarmowego w dalsze części organizmu, np. do oka, mięśni, czy mózgu, a stąd raczej nie da się ich wykurzyć. Ponadto duże dawki ziół mogą uszkodzić organy wewnętrzne, takie jak nerki, wątrobę i mózg. Dobrze zastanów się, zanim rozpoczniesz odrobaczanie na własną rękę, zwłaszcza dziecka.

Wiele osób boi się zażywania leków przeciwspasożytniczych, uważając, że są bardzo toksyczne, tymczasem ich wchłanianie do organizmu jest niewielkie.

Zachęcam do czytania bloga dr Wojciecha Ozimka oraz do posłuchania 17 min wystąpienia pana doktora na konferencji TEDx.

Analiza organizmu za pomocą Diacomu metodą biorezonansu magnetycznego

Dieta bezglutenowa, bezmleczna, bezcukrowa i bez produktów zawierających skrobię wprowadzona podczas brania Vermoxu i Nystatyny oraz sama kuracja przeciwpasożytnicza nie przyniosły spektakularnej poprawy. Dlatego w sierpniu 2013 r. za namową znajomych zrobiliśmy Bartkowi komputerową analizę organizmu za pomocą Diacomu, wykorzystującego metodę biorezonansu magnetycznego. Ponieważ pierwszy raz usłyszeliśmy o tego typu badaniu, byliśmy podejrzliwi i zdecydowaliśmy się zrobić badania w Częstochowie i w Warszawie, aby zobaczyć, czy wynik wyjdzie podobny.

Podczas badania na uszy nakładane są słuchawki, a w rękach trzyma się elektrody. Badanie to “opiera się na wykorzystaniu indywidualnego spektrum drgań tkanek fizjologicznych każdego człowieka. Drgania fizjologiczne sterują i koordynują reakcje chemiczne i procesy zachodzące w organizmie. Chory organizm posiada specyficzne źródła promieniowania o charakterze patologicznym, zakłócające równowagę i pozbawiające go prawidłowego funkcjonowania.

Źródłami patologicznego promieniowania mogą być istniejące stany zapalne w organizmie wywołane bakteriami, wirusami i ich toksynami, metalami ciężkimi, truciznami środowiskowymi, czy alergenami.”1

Diacom ocenia stan takich narządów jak wątroba, trzustka, jelita, tarczyca, serce, nerki, żołądek, itp. Informuje o istnieniu pasożytów i grzybów.

Badanie Diacomem umożliwia, m.in.:

  • wykrycie przyczyny i stopnia zaawansowania chorób
  • rozpoznanie wielu rodzajów toksycznych i alergicznych substancji w tkankach, które powodują, np. alergie pokarmowe
  • wykrycie subklinicznego zatrucia organizmu, np. lekami, toksynami, pasożytami lub szkodliwymi czynnikami środowiska
  • wykrycie zaburzeń odporności

Oba badania wykonywali dietetycy, współpracujący z firmą Star Life, wyniki badań były podobne. Skupię się na tym, co usłyszałam w Warszawie, gdyż wizyta trwała dłużej i dostaliśmy podczas niej więcej pomocnych nam informacji.

Przede wszystkim dowiedzieliśmy się, że przy tego typu problemach skórnych u dzieci, pierwszą rzeczą jaką należy zrobić, to TEST NA NIETOLERANCJĘ POKARMOWĄ.

Nietolerancja pokarmowa to ukryta nadwrażliwość na pokarmy. Wówczas we krwi można wykryć zwiększoną ilość przeciwciał klasy IgG przeciwko pokarmom, których organizm nie akceptuje.

Zazwyczaj nietolerancja pokarmowa objawia się po spożyciu danego pokarmu w ciągu kilku godzin do 2-3 dni, dlatego rzadko kiedy jej objawy kojarzone są ze spożytym pokarmem.

W szpitalu zrobiono Bartkowi jedynie testy alergiczne, nikt nie wspomniał o czymś takim (nawet dietetyk szpitalny), jak nietolerancja pokarmowa, a są to dwie różne rzeczy.  

Zazwyczaj w badaniach na nietolerancję pokarmową wychodzi nietolerancja glutenu, mleka i jaj i tych pokarmów, które spożywa się codziennie. Podobno każdy produkt powinniśmy spożywać raz na kilka dni.

Dietetyk wspomniał, że przyczyną wielu przewlekłych chorób jest nasze bogate życie wewnętrzne, czyli pasożyty i candida. 

Dodał, że kuracji przeciwpasożytniczej nie robi się ot tak, najpierw należy poprawić immunologię, przywrócić równowagę kwasowo-zasadową organizmu, zregenerować jelita, odbudować florę bakteryjną, bo bez tego, toksyny, które zaczną się uwalniać podczas odrobaczania mogą spowodować dużo większe nasilenie objawów. Radził, aby kurację przeciwpasożytniczą zastosować w 3-4 miesiącu od momentu podjęcia regeneracji organizmu. Zdarza się, że gdy pozbędziemy się zakwaszenia organizmu, układ immunologiczny sam sobie jest w stanie poradzić z nieproszonymi gośćmi, gdyż pasożyty nie znoszą zasadowego środowiska.

Diacom wykazał, że u Bartka:

  • jelita są bardzo słabe, jest zanik kosmków jelitowych, przepuszczalne jelita
  • wątroba osłabiona, stan zapalny przewlekły
  • pasożyty: glista i owsiki
  • candida
  • widoczne obciążenie glutenem

Zalecenia:

zrobić test na nietolerancję pokarmową, suplementacja Vit. C z dzikiej róży firmy Star Life oraz kuracja Vianesse (koktajle + prebiotyki). Te 3 produkty wykupiliśmy na miejscu, zalecił nam jeszcze 2 inne, z zakupu których zrezygnowaliśmy.

W tym miejscu chcę podkreślić, że NIE jestem związana z żadną firmą MLM, podaję nazwy produktów, które zastosowaliśmy w leczeniu Bartka, gdyż chcę się podzielić jedynie swoim doświadczeniem i wiedzą. Zależy mi na tym, aby pomóc Twojemu dziecku wyjść z choroby.

Dieta

Starochińskie przysłowie mówi:

“Jeżeli nie znasz ojca choroby, to jej matką jest zła dieta”

Test na nietolerancję pokarmową wykazał, że musimy wyeliminować dużo produktów z diety. Wybraliśmy panel na 90 produktów spożywczych w Vimedzie, poleconym nam przez znajomą.

Musieliśmy wyeliminować: pszenicę, orkisz, żyto, kamut, ryż, kukurydzę, mleko krowie, masło, jogurt, ser biały i żółty, wołowinę, wieprzowinę, kurczaka, indyka, jaja, drożdże, ryby (różne rodzaje, już nie będę ich wymieniała), cukier biały, trzcinowy oraz miód, pomidory, szpinak, bakłażana, buraka, oliwki, kawę, kakao, pomarańcze, ananasa, winogrona, tytoń, wino, czekoladę, oliwę, olej z pestek winogron, konserwant.

Mógł jeść: ziemniaki, marchew, seler, sałatę, cebulę, paprykę, kalafior, cykorię, brukselkę, bataty, seler naciowy, cukinię, karczoch, fasolę, groszek zielony, soczewicę, bób, ciecierzycę, fasolę szparagową, groch łuskany, jagnięcinę, mleko kozie i ser kozi, ser owczy, krewetki, jabłko, banana, truskawki, brzoskwinię, poziomki, gruszkę, orzeszki ziemne, jęczmień, pęczak, grykę, czosnek, pstrąga, łososia, soję, tofu i mleko sojowe, piwo 🙂

Z powyższych produktów, które niby mógł jeść, wyeliminowaliśmy soję, ze względu na GMO (łącznie 3 dietetyków zabroniło spożywać soi), jęczmień i pęczak (bo zawierają gluten, a przy kuracji przeciwpasożytniczej i uszczelnianiu jelit nie powinno się go dostarczać organizmowi) oraz warzywa wzdymające, gdyż spożycie ich wywoływało u Bartka silne bóle brzucha. Zaobserwowałam, że po bananie bardziej swędziała go skóra, więc też wyrzuciliśmy z menu na jakiś czas. Jagnięciny nawet nie próbowałam kupić, bo Bartek nie lubi mięsa. O krewetkach nie wspomnę. Za rybami też nie przepada. Mleko kozie i przetwory początkowo też musieliśmy odstawić na czas kuracji. Oczywiście piwa też nie dostawał 🙂
Jak widzisz pozostały mi tylko warzywa, z których mogłam mu coś przygotować do jedzenia. Początkowo na śniadanie jadł zmiksowane zupy (zmiksowane, bo przecież nic nie może w nich pływać, a jak pływa, to wróg numer 1 🙂 ). Na obiad znowu jakaś zupa (starałam się inny zestaw warzyw podać), z dodatkiem oleju lnianego (dolanego do miski, jak już trochę zupa ostygła). Na drugie danie do kaszy gryczanej lub jaglanej dostawał pasztet z soczewicy, upieczonego łososia a także placuszki z cukinii czy kalafiora. Na kolację robiłam np. placki gryczane, posmarowane dżemikiem Flavonu. Przyznaję z ręką na sercu, że nie pamiętam już, co dokładnie jeszcze przygotowywałam.

Zmieniłam przyprawy. Wszystkie gotowe mieszanki, zawierające glutaminian sodu wyrzuciłam do kosza. Zaopatrzyłam się w przyprawy z firmy Dary natury. Do dziś kupuję każdą przyprawę osobno. Podstawowymi przyprawami, z których korzystałam były: kurkuma, pieprz cayenne, zmielone nasiona czarnuszki, majeranek, tymianek, bazylia, oregano, koperek, natka pietruszki oraz sól Himalajska (obecnie korzystam jedynie z naszej polskiej Kłodawskiej).

Przestałam Bartkowi kupować słodycze. Wszelkie lizaki, żelki i batoniki, tak bardzo nęcące dzieci, kategorycznie odrzuciliśmy. Oczywiście łatwe to nie było dla dziecka, nieraz patrzył na mnie błagalnym spojrzeniem, by mu coś kupić. Przeważnie starałam się nie zabierać go do sklepu, by te wszystkie łakocie go nie nęciły.

Czy wiesz co to jest konserwant? To środek bakterio i grzybobójczy. Wprowadzany do przewodu pokarmowego niszczy florę bakteryjną. To od niej zależy prawidłowe funkcjonowanie naszego organizmu oraz odporność. A dzieci w ciągu dnia potrafią nieraz pochłonąć duże ilości produktów zawierających konserwanty.

Najtrudniej było w przedszkolu, gdy dzieci obchodziły urodziny i częstowały cukierkami lub podczas przedstawień dla rodziców, po których zawsze był poczęstunek dla wszystkich. Wtedy, gdy wiedziałam, że tak będzie, dawałam mu do przedszkola coś słodkiego, własnej roboty. A gdy nie byłam o tym uprzedzona (a tak przeważnie się zdarzało podczas urodzin dzieci z grupy przedszkolnej), wówczas wyjątkowo dostawał cukierka, ciocie miały moją zgodę na taki mały urodzinowy poczęstunek.

W tym miejscu muszę wspomnieć też, o tych wszystkich paniach chętnie częstujących nie swoje dzieci na podwórku. Zdałam sobie sprawę z tego, jak duży to problem, dopiero, jak Bartek zachorował. Zależało mi na tym, aby Bartek jak najmniej spożywał glutenu, kolorowych barwników spożywczych i innych nie służących mu produktów. poza tym, prowadziłam obserwacje, jaki produkt mu szkodzi.
Niestety, gdy bawił się na podwórku, a ja byłam w domu, nie byłam w stanie ustrzec go przed babciami, ciociami i mamuśkami, które z dobroci serca częstowały pół podwórka. Nie przyszło im do głowy nawet, że komuś nie wolno tego jeść. Ale była jedna mama, która dobrze wiedziała, że Bartkowi nie wolno spożywać niczego poza domem, przegadała ze mną wiele godzin na ten temat, a mimo to, częstowała go różnymi produktami, tłumacząc się, że skoro innym dzieciom daje, to Bartkowi nie może nie dać. W końcu pokłóciłam się z nią o to. Nie rozumiałam, jak można być tak ograniczonym i robić coś wbrew woli rodzica, a co najgorsze świadomie szkodzić mojemu dziecku.

Choroba Bartka nauczyła mnie, by nie częstować niczym obcych dzieci, a te dzieci, które nas odwiedzają, zawsze pytam, czy są na diecie i w miarę możliwości, weryfikuję to u ich rodziców. I Ciebie też do tego zachęcam 🙂

W czerwcu 2014 r. dostaliśmy od sąsiadki informację, że Bartek w ciągu ostatnich tygodni wielokrotnie pytał ją, czy ma coś słodkiego. Potrafił zapukać do niej do domu. W końcu postanowiła nam o tym powiedzieć, bo coś kojarzyła, że jest na diecie i pytała, czy na pewno powinna go częstować. Ciekawe od ilu jeszcze sąsiadek wycyganił coś słodkiego. Dziecko wymyśliło sobie, jak obejść matczyne zakazy 🙂

Początkowo byliśmy źli na niego. Głupio mi było, że dziecko chodzi po obcych ludziach za czymś słodkim. W domu, to co mógł jeść, nie zawsze mu smakowało.

Ale był plus tej sytuacji. Zdaliśmy sobie bowiem sprawę, że w ciągu ostatniego miesiąca zajadał się na podwórku słodyczami, a mimo to, nie spowodowało to większych zmian na skórze. Oznaczało to, że jego jelita zaczęły zdrowieć i można było rozszerzyć dietę 🙂

Pomału wdrażałam nowe pokarmy, aż w lutym 2015 r. zaczął jeść normalnie wszystko, zarówno produkty z glutenem, ser żółty krowi, miód i produkty przetworzone. Na bazarku zaczęliśmy się zaopatrywać w mleko od gospodarza, gdyż zsiadłe mleko to naturalna szczepionka, ze względu na ilość dobrych bakterii. Dr Jerzy Jaśkowski twierdzi, że przy stanach zapalnych przewodu pokarmowego powinno się pić właśnie zsiadłe mleko. Natomiast to, co jest sprzedawane w sklepach, w kartonach, to biała woda nie mająca, poza nazwą, nic wspólnego z mlekiem.
Zacytuję dr Jaśkowskiego: “Mleko według definicji jest to produkt od krowy nie przekraczający temperatury 41°C. Podobnie mleko matki jest to produkt gruczołów mlecznych nie przekraczający temperatury 41°C. Wyższa temperatura powoduje rozkład enzymów znajdujących się w mleku. A w mleku znajduje się ponad 200 różnych białek. Gotowanie mleka jest postępowaniem nie tylko bezsensownym, ale szkodliwym. Wymyślono je przed ponad 100 laty, z powodu licznie w owych czasach występującej gruźlicy u krów. Od ponad 30-40 lat nie stwierdza się w Polsce gruźlicy u krów, więc wszelkie manipulacje przy tym doskonałym produkcie są oszustwem, mającym na celu wyłudzenie pieniędzy od rodziców.” 2

—————————————————————————————————————————————-

  1. Źródło: https://diagnozujmy.pl/jakie-urzadzenie-do-diagnostyki-organizmu-wybrac/
  2. Źródło: http://biotalerz.pl/dr-jerzy-jaskowski-myslace-o-mleku/

Niebezpieczne składniki kosmetyków

Farmaceutyczne emolienty do natłuszczania skóry, różnych znanych firm, masowo przepisywane mi przez alergologów, nie poprawiały stanu skóry, a wręcz powodowały większe swędzenie. Zaczęłam przyglądać się składom tych specyfików, rozszyfrowywać je i z przerażeniem stwierdziłam, iż znajdują się w nich toksyczne składniki, które przenikając przez skórę do organizmu, szkodzą naszemu zdrowiu. Osadzają się w mózgu, wątrobie, sercu, tkankach. Znajdują się one również w produktach dla niemowląt “renomowanych” firm. Młoda Mamo/Młody Tato zanim nałożysz cokolwiek na skórę dziecka sprawdź skład danego produktu.

Poniżej opiszę tylko parę składników, na które powinniśmy zwrócić uwagę, przy zakupie kosmetyków. W sieci obecnie można znaleźć sporo informacji na ten temat, zachęcam więc do zgłębienia tematu, dla bezpieczeństwa Twojego i Twojego dziecka.

W wielu kosmetykach najczęstszym składnikiem jest SLS (Sodium Lauryl Sulfate) powodujący powstawanie piany w szamponach, mydłach, czy żelach pod prysznic. SLS usuwa ochronną warstwę lipidową naskórka, powodując podrażnienia skóry, egzemy czy wyprysk kontaktowy. Zaburza wydzielanie potu i łoju, powoduje wypadanie włosów, gdyż uszkadza mieszki włosowe. Zazwyczaj w składzie produktu na opakowaniu (tzw. INCI) zajmuje jedno z pierwszych miejsc, co oznacza, że tej substancji w danym produkcie jest najwięcej.

Oleje silikonowe (Dimethiconol Cyclopentasiloxane, Dimethicone, Lauryl methicone copolyol, Cyclohexasiloxane) to kolejne substancje na top liście niebezpiecznych składników. Dzięki nim kosmetyki dobrze się rozprowadzają, ponadto sprawiają, że skóra staje się miękka a włosy gładkie, poza tym nie mają żadnych właściwości odżywczych.

Parabeny mogą zakłócać działanie układu hormonalnego, ponadto w 2004 r. znaleziono w 90% próbek pobranych z wyciętych guzów piersi ślady parabenów.

Benzoesan sodu jest środkiem konserwującym a w połączeniu z wit. C tworzy rakotwórczy benzen.

Emolienty sylikonowe uszczelniają skórę niczym folia na nią nałożona, powodując podrażnienia i utrudniając skórze oddychanie.

Składniki na bazie ropy naftowej mogą doprowadzić do infekcji skóry oraz zatykają pory, są jedynie wypełniaczem, mającym zwiększyć objętość kosmetyku.

Przeważnie każdy z produktów w swym składzie zawiera przynajmniej kilkanaście, a zazwyczaj kilkadziesiąt substancji, wiele z nich jest szkodliwych dla zdrowia. Są osoby, które w łazience mają nie po kilka, lecz po kilkanaście specyfików i każdego dnia, dzień po dniu, tydzień po tygodniu, latami wcierają je w skórę, sobie i dzieciom. Mając już świadomość tego, co znajduje się w kosmetykach zastanów się, czy aby na pewno to jest bezpieczne i niezbędne dla Twojej skóry.

Wyposażona już w taką wiedzę zaczęłam szukać w necie informacji, czym mogłabym apteczne kosmetyki zastąpić.

Naturalne produkty do pielęgnacji skóry

W chorobie najważniejsza jest obserwacja i słuchanie chorego. W moim przypadku chorym było 5 letnie dziecko. Dorosłym wydaje się, że skoro mają za sobą tyle lat doświadczenia i zdobytej wiedzy, to są mądrzejsi od dzieci. Sama tak mam, niestety… Ale tym razem posłuchałam Bartka. Pewnego dnia powiedział mi: “mamo, mam wrażenie, że po tym syropku, który mi dajesz (miał na myśli Zyrtec, Xyzal, czy jakiś inny, już nie pamiętam który dokładnie, bo stosowałam je naprzemiennie) skóra swędzi mnie jeszcze bardziej”. Wcześniej wspominał mi, że również emolienty wzmagają świąd skóry. Dlatego zaczęłam szukać w sieci informacji, co mogłoby zastąpić zarówno leki antyhistaminowe, sterydy i emolienty. Zaczęła mi przyświecać myśl, że na skórę powinniśmy nakładać to, co nadaje się do jedzenia. I tak znalazłam Balsam Szostakowskiego oraz czarnuszkę 🙂

Balsam Szostakowskiego połączony z olejem lnianym

Balsam Szostakowskiego w połączeniu z olejem lnianym, to były pierwsze naturalne produkty do smarowania skóry, jakie wdrożyłam w samodzielnym leczeniu dziecka. Przeczytałam o nich na blogu dr n. biol. Henryka Różańskiego, prezesa Polskiego Towarzystwa Zielarzy i Fitoterapeutów. Balsam Szostakowskiego (w aptekach dostępny pod nazwą Vinilin) wprowadzono do lecznictwa w 1940 r. W czasie II Wojny Światowej wykorzystywany był do leczenia odmrożeń, oparzeń, odparzeń i ran wojennych. W latach 70 stosowano go również przy problemach skórnych. m.in. wypryskach (w tym AZS), przy oparzeniach słonecznych, owrzodzeniach żylaków, skórnych zmianach cukrzycowych. Stosowany doustnie i po wprowadzeniu do dróg rodnych zapobiega oddziaływaniu toksyn bakteryjnych i grzybowych. Wzmaga procesy regeneracji tkanki nabłonkowej, ułatwia odchodzenie ropy i martwych fragmentów tkankowych, wspomaga więc oczyszczenie rany. Działa przeciwświądowo i przeciwbólowo. Stosowany przy stanach zapalnych dziąseł i paradontozie, a także przy czyrakach.

Balsam Szostakowskiego nie jest toksyczny (!), jest całkowicie bezpieczny dla zdrowia i powinien znajdować się w każdej domowej apteczce. Jest bardzo gęsty i lepki. Po nałożeniu na skórę należy zabezpieczyć ranę opatrunkiem, aby nie pobrudzić ubrania, czy pościeli. W połączeniu z olejem lnianym świetnie nakłada się na skórę i poprawia wygląd skóry przy AZS.
Przez około miesiąc smarowałam tym Bartka. Niestety po nałożeniu na skórę mikstura z balsamu i oleju wnikała w ubranie, powodując, że ubrania wydzielały dość intensywny zapach. Pamiętam, że dzieci w przedszkolu odsuwały się od Bartka mówiąc, że śmierdzi. Pewnego dnia, gdy odbierałam go z przedszkola kolega nie chciał podać Bartkowi ręki na pożegnanie, ze względu na jego chorą skórę. Bartek w pewnym momencie odmówił noszenia bluzek z krótkim rękawem, aby dzieci nie widziały jego rączek. To był bardzo przykry okres w jego życiu. Na szczęście po ok. miesiącu skóra poprawiła się i zaczęliśmy smarować ją olejem z czarnuszki, a ten już nie wydzielał tak silnego zapachu.

Więcej informacji i przepis na Balsam w połączeniu z olejem lnianym znajdziesz tutaj.

Olej z czarnuszki, zimnotłoczony

Stare przysłowie mówi, że czarnuszka “leczy wszystko poza śmiercią”. Olej z czarnuszki od pierwszego dnia stosowania jest stałym wyposażeniem mojej apteczki, a właściwie lodówki 🙂 Pewnego razu zapomniałam spakować buteleczkę na wyjazd wakacyjny. Oczywiście nie mogłam spędzić wyjazdu bez oleju pod ręką, więc zamówiłam dostawę na miejsce wypoczynku z zaprzyjaźnionego sklepu. I oczywiście się przydał 🙂

Czarnuszka w postaci oleju służy nam przede wszystkim w formie doustnej przy infekcjach, zastępuje antybiotyki i leki przeciwgorączkowe, w okresie jesienno-zimowym do podniesienia odporności. Nakładana zewnętrznie przy ukąszeniach owadów, oparzeniach, świądzie skóry niewiadomego pochodzenia. Już chwilę po nałożeniu na swędzącą skórę zapomina się o swędzeniu.  Olej z czarnuszki jest “środkiem przeciwnowotworowym, przeciwgrzybiczym, antybakteryjnym i pierwotniakobójczym. Stymuluje układ odpornościowy, hamuje rozwój drożdżaków. Zwiększa produkcję żółci. Aktywuje procesy odnowy i odtruwania organizmu. Dostarcza witaminę E i F. Działa przeciwpasożytniczo i antytrądzikowo. Wspomaga leczenie łuszczycy.”1

Pewnego dnia oparzyłam się żelazkiem. Wiadomo, bolało. Miejsce oparzenia posmarowałam olejem z czarnuszki. Zabolało jeszcze bardziej, ale po chwili całkowicie przestało. Innym razem oparzyłam opuszek palca wrzątkiem. Od razu zamoczyłam palec w kieliszku z olejem z czarnuszki. Przez moment, bardzo krótki, bolało bardziej, a potem całkowicie przestało. W ten sposób odkryłam osobiście, że pomaga przy oparzeniach.

Innym razem, gdy Bartek gorączkował, podałam mu łyżkę oleju, aby zmniejszyć świąd skóry. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że niedługo potem gorączka spadła. Pomyślałam sobie…e tam, przypadek. Ale następnego dnia sytuacja się powtórzyła. Od tego momentu przestaliśmy używać leków przeciwgorączkowych. Nie mam ich nawet w apteczce.

O przeciwgorączkowych właściwościach czarnuszki powiedziałam znajomym. Tylko 3 rodziny zaczęły go stosować. Reszta woli faszerować dzieci lekami przeciwgorączkowymi. Ale to wina środowiska medycznego. Gdy jako młoda mama chodziłam do lekarza z każdą infekcją u dziecka, (przerażona, że na pewno bez lekarza moje dziecko zejdzie z tego świata), na drzwiach gabinetu wisiał plakat. A na nim straszyła mnie informacja, by koniecznie podawać leki przeciwgorączkowe, gdy temperatura przekroczy 38,5 st. Również lekarz na każdej wizycie trąbił o tym. I tak też robiłam, przez 3 dni, co 6 czy 8 godzin podawałam lek obniżający temperaturę. Trafił mi się też lekarz, który rocznemu Bartkowi kazał jednocześnie podawać doustnie lek przeciwgorączkowy i czopki doodbytniczo. I co? Jako młoda mama, zapatrzona w autorytet białego kitla podawałam mu to świństwo.

Na szczęście teraz coraz więcej portali informuje o niebezpieczeństwie stosowania leków przeciwgorączkowych.

Pamiętam, jak pewnego dnia moja sąsiadka Kasia, farmaceutka z wykształcenia, zachęcona przeze mnie do podania oleju przy gorączce, złapała mnie na ulicy mówiąc z wielkim niedowierzaniem, że to faktycznie działa 🙂

Poniżej podaję dawkowanie oleju z czarnuszki:

Podczas infekcji dziecku rocznemu można podać 1/2 łyżeczki (nawet troszkę mniej, niż połowę), 2-3 razy dziennie. Aby zbić temperaturę należy podać kolejną dawkę.
Dziecku 3 letniemu można spokojnie podawać 1 łyżeczkę, a dzieciom powyżej 6 roku łyżkę stołową 2-3 dziennie.

Dla wzmocnienia organizmu podawać olej z czarnuszki raz dziennie, zazwyczaj na czczo, wraz z wit. A+D3.

——————————————————————————————————-

  1. Źródło: http://rozanski.li/280/psianka-solanum-oczar-hamamelis-naparstnica-digitalis-czarnuszka-nigella-i-milorzab-ginkgo-zwiastuny-jesieni-w-ogrdku-luskiewnika-2/

Gorączka

Co do samej gorączki, to musisz wiedzieć Drogi Rodzicu, że natura wyposażyła w nią nas, nie bez powodu. Gorączka to objaw zdrowienia. Gdy się pojawia oznacza to, że nasz system odpornościowy wytoczył najcięższe działa i liczne wojsko do obrony przed wrogiem, czyli zakażeniem wirusami, czy bakteriami. One giną w temperaturze ok 40 st. Jeśli w tym momencie, zamiast wspomóc organizm odpowiednim paliwem dla organizmu w postaci witamin, mikroelementów itp. podasz lek przeciwgorączkowy, to tak jak byś strzelał do swojego wojska, by dać wygrać swojemu wrogowi. Rozumiesz dlaczego tak ważne jest dać się choremu wygorączkować? Oczywiście zbyt wysoka temperatura, utrzymująca się zbyt długo może zaszkodzić. Dlatego trzeba ją monitorować i obserwować jak chory znosi gorączkę. Odkąd stosujemy czarnuszkę, u żadnego z moich dzieci nie pojawiła się temperatura powyżej 40,5 st. Gdy widzę, że utrzymuje się zbyt długo i dziecko jest mocno osowiałe podaję olej z czarnuszki. Z 40,5 st. w ciągu ok. 30 min. temperatura spada do ok. 37,5 st. Po ok. 3 dniach dziecko jest zdrowe.

Po każdej gorączce w sposób rzucający się w oczy poprawiała się Bartkowi skóra. Samo to świadczy o tym, jak zbawienna dla naszego organizmu jest gorączka.

cdn.

Możliwość komentowania została wyłączona.